wtorek, 9 grudnia 2014

System rodzinny: blokady w pokoleniu kobiet > Zwierciadlo.pl

Czasem więź łącząca pokolenia kobiet blokuje przed kroczeniem własną drogą. Kiedy jednak córka wyłamie się z ram rodzinnej powinności, może uratować nie tylko siebie, ale i… matkę.

Źródło: Zwierciadlo.pl

Matki zwykle chcą, by ich córki miały lepiej niż one same – jeśli jednak zaczynają żyć inaczej, zwykle je za to karcą. „Nawracają” na właściwy kurs, a czasem wręcz odwracają się od nich. Tak jakby drzemało w nich poczucie, że córka nie powinna przekraczać ograniczeń matki. Między pokoleniem matek i pokoleniem córek jest pewien rodzaj spójności, która jednocześnie karmi i zniewala. Psychologowie nazywają ją niewidzialną nicią lojalności. To niezwykle silna więź, która łączy nas z kobietami w rodzinie. Choć trudno ją dokładnie opisać czy nazwać, ma potężny zasięg – nawet do siódmego pokolenia. I choć czasem bardzo się staramy ją zerwać, trzyma. Nie puszcza. Krępuje życiowe decyzje. – To właśnie ta nić lojalności powoduje, że często jesteśmy w konflikcie, bo z jednej strony chcemy żyć inaczej niż nasze matki, a z drugiej, kiedy żyjemy inaczej, czujemy się winne – mówi psycholog i socjoterapeutka Katarzyna Platowska. – Ale to nie znaczy, że nie można jej zerwać i żyć po swojemu. Można. Choć wymaga to odwagi, mądrości, siły i determinacji. Co więcej, gdy córce udaje się z powodzeniem przełamać rodzinne fale, może dojść do pozytywnego sprzężenia zwrotnego: woda może się od nas odbić i porwać inne kobiety w rodzinie. Zdarza się, że kiedy emocjonalnie staje na nogi córka, proces zdrowienia zaczyna też matka.

Pożegnanie strachu

Marta ma 24 lata, a w sercu mnóstwo lęku. Matka Marty, Ewa, zawsze była lękliwa. Wciąż się bała tego, co przyniesie życie. Nie lubiła przygód i spontaniczności, bo oznaczały brak kontroli – a to pachniało zagrożeniem. Pracowała w jednym miejscu, choć nienawidziła swojej pracy, szef jej nie cenił, a koleżanki lubiła średnio. Jednak myśl o zmianie firmy budziła w niej strach. „Lepsze znane, choć nielubiane, niż nieznane” – powtarzała córce. Albo: „Tylko jak masz stałą pracę, to masz pewne jutro”. Nie rozumiała mody na własną działalność – jej zdaniem było to proszenie się o kłopoty. Za namową matki Marta skończyła szkołę kosmetyczną (bo „w tym zawodzie zawsze będzie praca”). Tuż po szkole zatrudniła się w niewielkim, nowoczesnym salonie. Po dwóch latach jego właścicielka postanowiła wyjechać za granicę i – widząc zaangażowanie dziewczyny – zaproponowała Marcie… odkupienie firmy. Po bardzo preferencyjnej cenie! Marta biła się z myślami. Miała wielką ochotę rozwinąć skrzydła, ale też wciąż w uszach brzmiały jej powtarzane latami przestrogi matki. W końcu zdecydowała: biorę salon! Ustaliła, że część pieniędzy spłaci w ratach, rozpisała biznesplan, załatwiła kredyt i… została oficjalnie szefową własnej firmy! Dopiero wtedy powiedziała o wszystkim matce. Kiedy stanęły razem w progu, zatoczyła ręką koło i powiedziała: „Zobacz, mamo, to jest moje”. I od razu poprosiła: „Tylko nie mów, że to katastrofa i że się nie uda. Daj mi parę miesięcy, a zobaczysz, że to była dobra decyzja”. Rzeczywiście, salon prosperował doskonale. Zadowolone klientki przysyłały koleżanki, które polecały usługi Marty dalej. Dziewczyna musiała zatrudnić jeszcze jedną osobę, by dać sobie radę z rosnącą popularnością. Minęło parę miesięcy. Pewnego dnia podczas sobotniego śniadania Ewa powiedziała: „Córeczko, chcę z tobą porozmawiać. Mam trochę zaoszczędzonych pieniędzy. Jeśli chcesz, zainwestuję je w salon”. Zdumiona Marta usłyszała, że Ewa zawsze chciała rzucić swoją pracę, ale powstrzymywał ją przed tym lęk. Że bała się marzyć, bo była słaba. Że jej mama też pragnęła samodzielności, ale obawiała się, że nie da sobie rady. I że jest bardzo szczęśliwa, bo Marcie się udało.


Komentuje Katarzyna Platowska, psycholożka i terapeutka: Najtrudniejsza do przełamania fala to przekraczanie wartości, które były wyznawane przez wiele kobiet w rodzinie – w danym pokoleniu i w poprzednich. Jeśli w rodzinie nie było rozwodów lub kobiety miały tylko po jednym dziecku czy nie prowadziły samochodu – bardzo trudno będzie iść pod prąd i mieć więcej dzieci, rozwieść się czy zrobić prawo jazdy lub nie schować go do szuflady zaraz po zdanym egzaminie. Podobnie w rodzinie, w której się uważa, że życie jest wrogie, nieznane jest groźne, a samodzielność oznacza samotność i porażkę. Matka Marty miała marzenia, ale zabrakło jej odwagi do ich realizacji. Podobnie babka. Czasem rodzice przekazują nam lęki swoje i swoich rodziców. Takie przekonania potrafią wędrować nawet przez wiele generacji. Na szczęście w każdym kolejnym pokoleniu kobiety są trochę silniejsze – córki są zawsze odrobinę odważniejsze od matek. Dzięki temu siła marzeń rośnie, a moc lęku maleje. Marta była pierwszą od pokoleń kobietą, która miała siłę, by odłożyć na bok lęk, a sięgnąć po marzenia.

Uratuję swoje życie

Edyta wychowała się w bardzo tradycyjnej rodzinie – takiej, w której jak ślub, to na całe życie. Choćby pił i bił, jest się żoną – na dobre i na złe. Niestety, rodzina Edyty nie należała do harmonijnych: Ilona, jej matka, była z ojcem głównie „na złe” – to gwałtowny, wymagający, wiecznie niezadowolony z żony i najprawdopodobniej takżeniewierny mężczyzna. Lubił wypić, potrafił znikać na popołudnia i wieczory. Właściwie więcej go nie było niż był – co dzieci przyjmowały z ulgą, bo powrót ojca do domu wiązał się z napięciem i kłótniami. Edyta nie pamięta, żeby tata wziął ją na kolana, pobawił się z nią czy gdzieś ze sobą zabrał. Dlatego kiedy poznała Włodka, rozrywkowego studenta, który bardzo zabiegał o jej względy, szybko się zakochała. Równie szybko zaszła w ciążę – a że dziecko oznacza rodzinę, wzięli ślub. Włodek wyrósł z bycia studentem, ale z rozrywkowego trybu życia już nie: Edyta siedziała w domu z dzieckiem, a potem z kolejnym i kolejnym, a Włodek się bawił. Dokładnie jak ojciec: znikał, nie mówił, gdzie idzie i po co, wracał „na gazie” i robił awantury. Żona szybko przestała go interesować, dzieci również – ważniejsze były alkohol, zabawa, kumple. Edyta znosiła swoje nieudane małżeństwo i wybryki oraz zaniedbania męża przez 10 lat – przecież ślub jest na zawsze. W końcu jednak nie dała rady i powiedziała: „Dość. Nie zrobię tego moim dzieciom, nie chcę, by ich dzieciństwo przypominało moje. Albo coś się zmieni, albo wystąpię o rozwód”. Włodek o zmianie nawet nie myślał, więc Edyta się wyprowadziła. Największą pretensję miała do matki – że nie powiedziała: „Dziewczyno, ratuj się, uciekaj, zadbaj o sobie”. Odwrotnie: każde ich spotkanie kończyło się litanią wyrzutów: „Jak mogłaś odejść od męża, przez ciebie całkiem zejdzie na psy!”. Długo mijały się szerokim łukiem, ale wszystko zmieniła pewna wigilia. Kiedy Ilona zobaczyła, że Edyta, świeżo zakochana, promieniała, a odprężone dzieciaki śmiały się radośnie, podjadając słodycze z choinki, zrozumiała, że dawno ich takich nie widziała. Nie zdobyła się na gest pojednania wobec córki, ale po jej wyjściu szepnęła do siebie: „Dobrze, że uciekłaś z tego piekła, z pijakiem nie ma życia. Ja się na to nie zdobyłam. Ty zrobiłaś to za siebie – i za mnie”.

Komentuje Katarzyna Platowska: Czasem życie i przekonania matek są klątwą dla córek. „Ja wytrzymałam, to i ty wytrzymasz” – mówią, bo przecież córka nie może być słabsza od matki. To dość typowe, że w takich rodzinach matki stają nie po stronie córek, tylko zięciów – choć obiektywnie ci są draniami. Kurczowe trzymanie się złego scenariusza to też rodzaj zabezpieczenia: jest zły, ale znany. Jeżeli córka będzie żyła podobnie, to łatwo wszystko przewidzieć. Jeśli coś zmieni, przyszłość będzie nieznana. Choć Edyta wykazała się wielką siłą, to jej matka będzie potrzebować siły jeszcze więcej. Stwierdzenie „Dobrze, że uciekłaś z tego piekła” – to dla niej konfrontacja z całym własnym życiem. Musi sama przed sobą przyznać, że wytrwała w bezsensownym związku w myśl absurdalnych ideałów, że sama zniszczyła własne życie. Edyta, walcząc o swoje szczęście, wszystko to uświadomiła matce. Ale pokazała też, że można być szczęśliwą. Zmierzyć się z własnymi demonami, by móc z nimi wygrać.
Źródło: Zwierciadlo.pl
Dodał: www.terapiapsycholog.pl

niedziela, 7 grudnia 2014

Joga na przełamanie jesiennej depresji > Cykl artykułów Zwierciadło.pl

Każdy z nas przeżywa chwile pogorszenia nastroju, szczególnie w okresie jesiennym. Dzień staje się coraz krótszy i chłodniejszy, przez co mamy coraz mniej kontaktu ze słońcem. Właśnie to pod jego wpływem w organizmie wydziela się serotonina (hormon szczęścia). Spadek nastroju jest więc jak najbardziej sezonowy i podporządkowany porom roku.

Źródło: www.zwierciadlo.pl

Jesienna chandra może niestety przekształcić się w depresję. Dlatego nie należy lekceważyć często powracających stanów pogorszenia nastroju. Ospałość, apatia, narastające zmęczenie – to jedne z wielu oznak początku depresji. Medycyna poleca leki psychotropowe w celu leczenia tej choroby. Joga oferuje nam pomoc bez trucia organizmu. Sposobem jogi na podniesienie poziomu serotoniny są asany. Ich praktyka pozwala nam poznać swoją wartość i odnaleźć cel w życiu, nadać mu sens. Sprawia, że pojawia się ogromna chęć doświadczania życia.

W jodze dzielimy osoby z depresją na dwie kategorie. W pierwszej z nich u chorych dominuje tamas. Jest to guna odpowiedzialna za ospałość, statyczność, bezruch. Ludzie tacy są leniwi, apatyczni, doświadczają ciągłego poczucia beznadziejności. Ich ciała charakteryzują się zapadniętą klatką piersiową, bezwładnymi rękami i zapadniętymi oczami. Oddech takich ludzi jest bardzo płytki, słaby i ledwo wyczuwalny.

Z punktu widzenia jogi ludziom tamasowym brakuje energii życiowej – prany. Osoby takie powinny wykonywać pozycje, które pozwolą im głęboko oddychać. Sekwencja „Powitania słońca”, jeśli nie jest zbyt wyczerpująca, będzie doskonała dla pogłębienia oddechu i pobudzenia prany w organizmie. Najważniejsze w praktyce jest wtedy koncentrowanie się na ciągłym ruchu i oddechu. Precyzyjne ustawienie ciała w pozycjach jest tutaj mniej ważne.

W zwalczaniu tamasu pomagają wygięcia w tył. Osoby początkujące mogą wykonywać Urdhva Mukha Svanasanę i Setu Bandha Sarvangasanę. Zaawansowani – Urdhva Dhanurasanę i Ustrasanę. Należy jednak być ostrożnym, by nadmierne rozciąganie klatki piersiowej nie wywołało pogorszenia nastroju. Póki nie wrócimy do zdrowia, należy ćwiczyć tak, aby nie przekraczać swoich możliwości. Należy także dbać o to, by nie przegrzać organizmu.

Kiedy ćwiczymy odpowiednio, organizm zareaguje na ruch wydzieleniem hormonu szczęścia (serotoniny). Gruczoł, który go wydziela, znajduje się w mózgu. Regularne wykonywanie Salamba Sarvangasany oraz Sirsasany pozwala utrzymywać ten obszar w zdrowiu. W pozycjach tych siła grawitacji sprawia, że bogata w tlen i składniki odżywcze krew obficie trafia do głowy. Stwarza to doskonałe warunki dla gruczołów znajdujących się w mózgu.

Jak widać, dzięki regularnej praktyce jogi możemy zahamować negatywne skutki braku słońca i dzięki temu cieszyć się dobrym samopoczuciem całą jesień.

Źródło: www.zwierciadlo.pl
Dodał: www.terapiapsycholog.pl

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Dlaczego tak ważne jest nasze wewnętrzne dziecko? Dariusz Bugalski rozmawia z Anetą Łastik > Program 3 PR

- Dla mnie wewnętrzne dziecko to cała sfera uczuciowa, a dorosły to logika i poczucie odpowiedzialności - mówi w "Klubie Trójki" Aneta Łastik, pedagog i autorka książek na temat wewnętrznego dziecka.

Całość audycji jest do wysłuchania tutaj.

Dodał:
www.terapiapsycholog.pl